books on my mind: stycznia 2013

czwartek, 31 stycznia 2013

Zośka Papużanka "Szopka"



Rodzina powinna być opoką, bezpiecznym schronieniem przed światem. Dom rodzinny to miejsce, do którego powinno się wracać z przyjemnością. Na progu powinno zostawiać się stresy, nerwy, czy smutki. Na jakie wsparcie może liczyć człowiek, dla którego powrót do domu nie kojarzy się z odpoczynkiem, a drzwi wejściowe mieszkania kojarzą mu się z wrotami piekieł. 
Młoda kobieta po śmierci męża wraca wraz z synem Maciusiem do domu rodzinnego w podkrakowskiej wsi. Kobieta ta nie jest ani miła, ani sympatyczna. Wie, że niczego od losu nie dostanie za darmo, na wszystko musi sama zapracować. Więc pracuje. Zdana na własne siły otacza się wysokim murem. Jest oschła i pyskata. Nikogo nie lubi i nikt nie lubi jej. Ma tylko jedną słabość - swojego synka. Jako, że samotnej matce ciężko jest na świecie, wkrótce pozwala się wyswatać z bratem sąsiada - człowiekiem bezwolnym, słabym, cichym. Od tej pory zaczyna się wspólne piekło tej pary. On chce spokoju, ciszy, ona cały czas walczy o to, żeby on chociaż raz pokazał jakieś uczucia - tupnął nogą, krzyknął, czy nawet uderzył. Żeby pokazał, że żyje. Jak szanować takiego słabego człowieka? Sytuacji nie poprawia Maciuś, który świetnie umie wykorzystać panującą w domu atmosferę. Wkrótce w rodzinie pojawia się kolejne dziecko - cicha i myszowata kopia ojca - Wandzia. Tak jak matka z ojca, tak Maciuś z Wandzi próbuje wykrzesać emocje. W końcu uznaje, że najłatwiej wykrzesać z niej jedno - strach. Od tej pory konsekwentnie strach ten w niej budzi. W końcu jej istnienie jest w jego oczach uzasadnione. 
Lata mijają, sytuacja w rodzinie zastaje się i ugruntowuje. Sensem życia matki stają się awantury - namiastka pasji. Już sama nie wie, nie pamięta czemu nienawidzi swojego męża. Jego celem życia jest unikanie żony. Pracuje coraz dłużej, do domu wraca tylko na sen. Codzienny kieliszek wódki pozwala mu przetrwać narzekania żony. Wandzia czeka kiedy w końcu w ojcu coś pęknie. Boli ją jego milczenie, ale jednocześnie sama nie umie przeciwstawić się bratu. A Maciuś? Ten niezwykle inteligentny i utalentowany człowiek pozwala swojemu życiu toczyć się bezwładnie. Nie ma aspiracji, nie ma celów, ani marzeń. 
Nie wiem dlaczego, ale kiedy brałam "Szopkę" z bibliotecznej półki, to byłam przekonana, że to satyryczna opowieść o polskiej rodzinie. Nie było w niej nic satyrycznego. Smutny jest obraz rodziny przedstawiony przez Zośkę Papużankę. Książka jest cienka, ale ja w czytaniu jej musiałam robić przerwy. Przytłaczał mnie ten szary świat pozbawiony sensu, celu i nadziei. Może książce brakowało też czegoś, co sprawiało, że trudno się od niej oderwać. Jakiejś płynności. Jednak ciągłe zmiany osoby narratora sprawiły, że bohaterem staje się nie pojedynczy człowiek, a cała rodzina. I jest to rodzina w tym jednym zgodna, raz mówiąca jednym głosem, opowiadająca o wspólnym piekle, w jakim przyszło im razem żyć. Książka ta porównywana jest do "Gnoju" Kuczoka. Nie mogę się do tego odnieść, ponieważ "Gnój" jeszcze czeka na mnie na mojej półce. Za to pisząc o "Szopce" nie mogę uciec od skojarzenia z filmem Marcina Koszałki "Takiego pięknego syna urodziłam". Potoki słów płynące z ust matki, ataki, oskarżania bolą wręcz fizycznie. Jak można chcieć wracać do takiego domu? Jak można tak żyć? Jak można tak bardzo krzywdzić się nawzajem?
A tak przy okazji - nie wiem, czy Zośka Papużanka to prawdziwe imię i nazwisko, czy pseudonim, ale jestem nim zachwycona

Zośka Papużanka, Szopka, Świat Książki, 2012

środa, 30 stycznia 2013

Marta Bogacka "Bokser z Auschwitz"



Literatura obozowa jest różna. Czasem mamy do czynienia z opowieścią o przeżyciu, innym razem z przygnębiającą rozprawą ze śmiercią. Czasem są to podziękowania dla losu za ocalenie, innym razem żałoba i żal nad przerwanym życiem tylu istnień ludzkich. Opowieść o Tadeuszu Pietrzykowskim jest zupełnie inna. To opowieść o człowieku, który wbrew wszystkiemu, wbrew sytuacji i okolicznościom, w jakich przyszło mu się znaleźć, potrafił wykorzystać swoje umiejętności, żeby przeżyć. To opowieść o człowieku, który bił Niemców jak chciał - legalnie i przy ich aprobacie.
Tadeusz Pietrzykowski był przedwojennym bokserskim mistrzem Warszawy w wadze koguciej i wicemistrzem Polski. Zaczął walczyć w bardzo młody wieku, co nie było zgodne z przepisami. Z tego też powodu ukrywał się pod pseudonimem Teddy. Pierwsza część książki "Bokser z Auschwitz" wprowadza nas w świat przedwojennych walk bokserskich. Z artykułów i wycinków prasowych dowiadujemy się, jak wyglądała droga Teddy'ego na szczyt. Piękną karierę przerwał wybuch wojny. Pietrzykowski uczestniczył w obronie Warszawy. Po kapitulacji próbował wraz z kolegą przedostać się do Francji i wstąpić do tworzonego przez gen. Sikorskiego wojska polskiego. Niestety podczas przeprawy został złapany przez Niemców. Osadzany w kolejnych więzieniach, w rezultacie w pierwszym transporcie trafił do Auschwitz - miał numer 77. Pobyt w obozie przetrwał dzięki swoim bokserskim umiejętnościom. Uczestnicząc w organizowanych przez Niemców walkach bokserskich zdobył tytuł Mistrza Wszechwag KL Auschwitz.
Opowieść o Tadeuszu Pietrzykowskim to nie tylko opowieść o boksie i przetrwaniu. Teddy czynnie uczestniczył w obozowym ruchu oporu, miał na swoim koncie próby zamachu na komendanta obozu Rudolfa Hoessa. Znał ojca Maksymiliana Kolbe. Po wojnie oddał się pracy z młodzieżą. Starał się przekazać wartości, które jego kiedyś wpojono i które być może uratowały mu życie.
Tematyka walk bokserskich w obozie nie ma zbyt obszernej literatury. Książka "Bokser z Auschwitz" została napisana jako praca magisterska Marty Bogackiej. Decyzją władz uczelni autorki została wydana w formie monografii. Książka napisana jest w sposób interesujący. Wprowadzeniem do opowieści o Teddym są artykuły prasowe. Myślę, że to ciekawy zabieg. Opowieść o życiu obozowym i życiu jakie bohater wybrał dla siebie po zakończeniu wojny sprawiła, że nabrałam do niego sympatii. Nie wiem, jak z faktami historycznymi - nie jestem w stanie ich zweryfikować. Książka zawiera kilka niezgrabności językowych, m.in. moja ulubiona "... postanowił się rozstać z żoną i 8-letnią córeczką" (str.156). Zakończeniem opowieści są osobiste zapiski Tadeusza Pietrzykowskiego dotyczące jego pobytu w obozie.
Jak wszystkie książki wydawnictwa Demart, tak i ta wydana jest w ładny sposób. Ma twardą oprawę, zawiera mnóstwo zdjęć. Myślę, że jest to świetna lektura dla każdego - nawet dla tych, którzy o boksie nie mają pojęcia. Jest to opowieść o harcie ducha i woli przetrwania. Myślę, że Teddy może i powinien być wzorem dla dzisiejszej młodzieży. Jego życie jest dowodem na to, że warto mieć jakieś wartości i w coś wierzyć. I nigdy się nie poddawać.

Marta Bogacka, Bokser z Auschwitz. Losy Tadeusza Pietrzykowskiego, Demart, 2012
Recenzja dla SzczecinCzyta.pl

sobota, 26 stycznia 2013

Wiesław Romanowski "Bandera. Terrorysta z Galicji"



Są pewne obszary historii, o których istnieniu wiedziałam i na tym koniec. Wiedziałam, że istniał Stepan Bandera i wiedziałam, że był Ukraińcem. Nie miałam pojęcia o tym o co i z jakiego powodu walczył. W sumie wiedzieć to powinnam, bo po pierwsze walczył w Galicji, z Polakami, a po drugie miał pewne inklinacje nazistowskie, a tą częścią historii jestem bardzo zainteresowana. 
Opowieść o losach Stepana Bandery zaczyna się po hitchcockowsku - od trzęsienia ziemi. Dzień 15 października 1959 roku nie zapowiadał się jakoś szczególnie. W Monachium rodzina Gamse właśnie siadała do obiadu. Zaniepokoiły ich dziwne dźwięki dochodzące z klatki schodowej. Kiedy wybiegli z mieszkania zobaczyli leżącego na schodach sąsiada - Stanisława Popiela. Chaja Gamse i Magdalena Winklmann próbowały udzielić pomocy umierającemu mężczyźnie. Pobyt w obozie koncentracyjnym nauczył je wiele o agonii. Wiedziały, że ich pomoc nie na wiele się zda. Trzeba było powiadomić panią Popiel o śmierci męża. Ponurym akcentem było przekazanie wdowie niesionych przez umierającego pomidorów. 
Śmierć jakich wiele. Starszy, tęgi mężczyzna umarł na atak serca. Sprawa komplikuje się w momencie, kiedy władze odkrywają prawdziwą tożsamość zmarłego. Był nim nie nikt inny, jak znany ukraiński opozycjonista - Stepan Bandera. Nowe fakty zasadniczo zmieniły tok śledztwa. Teraz należało rozważyć, czy śmierć ta nie jest przypadkiem zabójstwem. Tym bardziej, że wyniki autopsji potwierdziły, że Bandera został otruty. Od tego momentu poznajemy losy tego bojownika, który przez Polaków postrzegany jest jako terrorysta. 
Z powodu kontrowersji, jakie budzi Bandera trudno jest znaleźć w miarę obiektywne źródła informacji o nim. Dla Polaków jest to sympatyk nazizmu, morderca, terrorysta, dla Ukraińców bohater narodowy, walczący o wolność Ukrainy. Trudno mi odnieść się do faktów zawartych w "Terroryście z Galicji". Nie czytałam wcześniej na ten temat i trudno mi w miarę obiektywnie ocenić zawarte tam fakty. Po lekturze tej książki z pewnością postaram się uzupełnić swoją wiedzę na ten temat. 
Wiesław Romanowski jest dziennikarzem. Specjalizuje się w tematyce rosyjskiej i ukraińskiej. Jest autorem wielu książek w tym zakresie. Jego biografia jest imponująca. Jestem przekonana, że bardzo dobrze zna biografię Bandery i przede wszystkim czasy i rzeczywistość, w jakiej żył. Wiedza autora momentami powoduje, że kompletnie nie znający tematu czytelnik - taki, jak ja - może się gubić w opowiadanej przez niego historii. Trochę brakowało mi tła rodzinnego Bandery, bo wiadomo, że ono z reguły tworzy człowieka. Mimo, że pan Romanowski nieco opowiada o dzieciństwie swojego bohatera, to jednak nawet tam pojawia się oni i znika, a rolę pierwszoplanową ogrywają raczej organizacje politycznie, niż człowiek. Czytając miałam czasem wrażenie, że życiorys Bandery jest tylko pretekstem do opowiedzenia o OUN i tamtej rzeczywistości.
Uważam, że zawsze warto czytać książki, a już szczególnie książki historyczne. Książka Wiesława Romanowskiego zabrała mnie w te części historii, o których nic nie wiedziałam. "Bandera.Terrorysta z Galicji" wydany jest w ładny sposób, ma przejrzysty układ, ciekawą szatę graficzną i zawiera mnóstwo zdjęć. Język, którym posługuje się autor jest przyjazny czytelnikowi.
Losy Stepana Bandery są świetnym dowodem na to, jaka potrafi być historia. Jak jeden człowiek może być jednocześnie bohaterem i terrorystą, bandytą i bojownikiem o wolność. Myślę, że powinniśmy o tym pamiętać szczególnie teraz. Łatwo jest pomylić partyzanta, walczącego z najeźdźcą, z terrorystą. Łatwo jest ferować wyroki, a coraz trudniej znaleźć obiektywną ocenę sytuacji. To tak ku pamięci.

Wiesław Romanowski, Bandera. Terrorysta z Galicji, Demart, 2012
Recenzja dla SzczecinCzyta.pl

piątek, 18 stycznia 2013

Szczepan Twardoch "Morfina"


Z książką Szczepana Twardocha "Morfina" od początku jej zaistnienia w mojej świadomości były jakieś problemy. Pierwszy raz zobaczyłam ją w księgarni Weltbild. Zastanawiałam się wtedy, kto wpadł na pomysł takiej zabójczej dla oczu okładki. Podumałam, podumałam i poszłam. Wkrótce po tym zobaczyłam w tvn-owej Xsięgarni wywiad z Twardochem. Im wyżej prowadzący program wspinali się w swym pytaniach na wyżyny patetyzmu, tym bardziej gość był tym rozbawiony. Jego bezpretensjonalne wypowiedzi ujęły mnie na tyle, że przypomniałam sobie o oczobitnej okładce. Poszłam więc do księgarni z zamiarem zawarcia z nią bliższej znajomości. No niestety, okazało się, że "Morfina" jest nieosiągalna. Prawdę mówiąc, to przed świętami była ona towarem deficytowym w szczecińskich księgarniach. Postanowiłam więc zobaczyć, czy jest ona w bibliotece. Owszem, była. No niestety, okazało się, że jestem 12 w kolejce oczekujących, co w przeliczeniu na czas dawało nadzieję, na przeczytanie tej książki w okolicach stycznia 2014. Odwiedzałam więc pobliskie empiki pytając o "Morfinę" Twardocha. W jednym ze sklepów pani powiedziała mi, że nie, oni w twardej nie mieli.  Dodam jeszcze, że w księgarni Amazon książka ta kosztuje 45$. No ale w końcu się udało.
Jest rok 1939. Warszawa została zajęta przez Niemców. Rozsypał się bezpieczny kokon przedwojennego życia. Dla Konstantego Willemana okupacja to głównie godzina policyjna i utrudniony dostęp do morfiny. Resztę niedogodności da się jakoś znieść. Pod pretekstem ukrywania się przez Niemcami można rzadko odwiedzać żonę i syna. Łatwo być idealnym mężem, idealnej polskiej patriotki, kiedy większość czasu spędza się z żydowską kochanką. Niestety, czasem dobre stosunki małżeńskie wymagają odrobiny poświęcenia. Aby sprawić przyjemność żonie Konstanty zgadza się na dostarczenie paczki, pod wskazany przez nią adres. W ten sposób trafia do ruchu oporu. Dla ruchu jest nabytkiem idealnym. Ma świetnie pochodzenie - jest synem szalonej Ślązaczki i młodego niemieckiego arystokraty. Biegle włada językiem niemieckim, ma nienaganne maniery i świetną prezencję. Idealny kandydat na szpiega. I w tej dziedzinie Konstanty sprawdzi się idealnie. 
Kim jest Konstanty? Tego nie wie i on sam. Potulnie przyjmuje wszystko, co niesie mu los. Nie ma w sobie strachu przed nadchodzącym "Nowym", nie obawia się zmian. Konformista idealny. On sam próbuje znaleźć dla siebie jakąś szufladkę. Jest synem swojej matki, mężem żony, kochankiem, pijakiem, morfinistą. Kapryśny los rzuca go po całej skali swoich możliwości. Jest bohaterskim, odznaczonym za waleczność polskim ułanem, ale równie łatwo przyjmuje rolę niemieckiego weterana I wojny światowej. Z łatwością, bez żadnych oporów wchodzi z jednej roli w drugą. Kocha kobiety, na które właśnie patrzy, ideałom jest wierny tak długo, jak akurat o nich myśli. Jest bezwolną masą, którą dowolnie kształtuje przeznaczenie. W narracji towarzyszy mu drugi głos - jak chór w greckim dramacie. Przez pewien czas zastanawiałam się, kim jest ten drugi głos - czy jest to szalona Katarzyna Willeman, czy może bardziej alegorycznie Polska. Teraz myślę, że to jedna z Mojr - siła wyższa, której swe życie powierzył Konstanty. Była z nim, dopóki nie dojrzał do wzięcia odpowiedzialności za siebie. Tylko czy można uciec przeznaczeniu?
Wiele słyszałam o tym, że Konstanty Willeman jest antybohaterem. Nie zgadzam się z tym. Myślę, że Konstanty uosabia wszystko to, co w nas wygodne i ludzkie. Bo tak naprawdę niewiele osób gotowe jest całym sercem walczyć w imię idei. Oczywiście są takie osoby. I rzecz jasna większość z nas, gdy to niezbędne gotowa jest przełamać swoje egoistyczne potrzeby. Niemniej jednak zawsze pozostanie takie małe ziarenko pokusy - poddać się, nie walczyć, przyjąć, co dają. Do tego wszystkiego mam wrażenie, że wybory Konstantego nie rażą, nie ją irytujące, są naturalne, logicznie wynikają jeden z drugiego.
Ostatecznie Konstanty Willeman odnajduje siebie. Zrywa wszelkie maski i etykiety, które dał sobie przyczepić. Odcina się od przeszłości i w końcu może spojrzeć sobie w oczy i powiedzieć: "Jestem Konstanty Willeman". Nie syn, nie mąż, nie ojciec, nie pijak, nie morfinista, nie babiarz, nie zdrajca, nie bohater. Konstanty Willeman. Tak po prostu. Łatwe? Nie, to z pewnością łatwe nie było. Ale jaka przyjemność daje wypowiedzenie tych słów: "Jestem Konstanty Willeman". 
Szczepan Twardoch napisał bardzo dobrą książkę. Napisana jest pięknym językiem i czyta się ją z przyjemnością. Warto poszukać jej w księgarniach, czy nawet stanąć po nią w gigantycznej kolejce w bibliotece. 

Szczepan Twardoch, Morfinia, Wydawnictwo Literackie, 2012

piątek, 11 stycznia 2013

Chuck Palahniuk "Kołysanka"


Jakie cechy ma dobry dziennikarz? Widzi wszystko, rejestruje wszystko, nie ocenia. Zawsze stara się znaleźć regułę i powiązanie - punkt zaczepienia do artykułu, czy śledztwa. Carl Streator jest dobrym dziennikarzem. Jego redaktor naczelny właśnie zlecił mu napisanie cyklu artykułów o śmierci łóżeczkowej. Zazwyczaj dotyka ona niemowląt, ale dzięki opłacanemu sanitariuszowi Streator jest wzywany do ofiar nagłej śmierci w bardzo różnym wieku. Wszystkie te ofiary coś łączy - jest to pozostawiona na nocnym stoliku książka z wierszykami dla dzieci. Zawsze otwarta na tej samej stronie. 
Dziennikarz zaczyna coś podejrzewać. Kiedy upewnia się, co do zabójczej mocy kołysanki, próbuje dowiedzieć się czegoś o jej pochodzeniu. W trakcie swojego śledztwa poznaje Helen Hoover Boyle - kobietę zajmującą się sprzedażą nawiedzonych, luksusowych nieruchomości. Wspólnie decydują się na zniszczenie wszystkich istniejących egzemplarzy śmiercionośnej książki. Determinuje ich jedno - oboje niegdyś stracili przez nią swoje dzieci. Oboje czują się winni. Chcąc odnaleźć oryginał książki, mają nadzieję na znalezienie zaklęć o ogromnej mocy. Może ta moc pozwoli im zapanować nad śmiercią? Może pozwoli pozbyć się dręczącego poczucia winy. W podróży przez Amerykę towarzyszy im wiccańska sekretarka Helen - Mona oraz jej chłopak Ostryga. Oni także chcą odnalezienia zaklęć, kierują nimi jednak zupełnie inne cele. 
"Kołysanka" to pierwsza książka Chucka Palahniuka, jaką czytałam. Oglądałam oczywiście świetną ekranizację "Podziemnego kręgu", jednak nie czytałam jej książkowej wersji. "Kołysanka" skusiła mnie paranormalnym opisem na okładce. Nie jest to książka, którą czyta się lekko. Narracja prowadzona jest w dwóch czasach - opowieść główna przeplatana jest dziwacznymi historiami o latających Madonnach i innych uzdrowicielach zwierząt. Dopiero na koniec zrozumiałam do czego te fragmenty zmierzały. Na koniec wszystko złożyło się w jedną, spójną całość - opowieść o naturze człowieka. Pewnie każdy z nas marzył czasem o magicznej mocy. Pytanie tylko, jak tę moc wykorzystać. Czy po to, żeby ratować świat, czy po to żeby go niszczyć. Czy to co dobre według nas, jest tak samo odbierane przez innych. Czy łatwo jest zapanować nad własnym egoizmem. Czy jest coś silniejszego niż ludzkie emocje i dokąd zmierza ludzkość? 
Jeśli chodzi o fabułę, to "Kołysanka" bardzo mi się podobała. Palahniuk świetnie przygotował się do tematu, o którym pisał. Fascynuje mnie pradawna magia i wierzenia ludowe. Pod tym względem powieść jest świetna. Jeśli zaś chodzi o otoczkę literacko-słowną, to autor używa w niej zbyt wielu słów. Nieustannie pisze o ciszofobach i hałasoholikach, a jednocześnie sam mówi, mówi, mówi. Tak, wiem, taka rola pisarza. Jednak tę samą historię można było opowiedzieć znacznie bardziej ascetycznie. A tu momentami słowa pętają się bez sensu i celu. Może coś w tym jest, może takie też ma być przesłanie tej książki - w końcu Ostryga mówi nieustannie, nie przeszkadza mu ani niechęć słuchaczy, ani agresja z ich strony. Z jego ust nieustannie wylatują potoki słów. Może taki właśnie jest nasz świat? Przegadany? Może niczego nie boimy się tak bardzo, jak ciszy? Nie wiem.
Chuck Palahniuk zaczął pisanie "Kołysanki" w bardzo trudnym momencie swojego życia. Przeżył ogromną tragedię i myślę, że w książce umieścił część swojego bólu. Może nigdy nie dowiemy się, jak bardzo trudna jest strata kogoś bliskiego, jak trudno jest żyć z poczuciem winy i żalem. Chciałabym, żeby tak było. Jedno co w tej sytuacji mam do powiedzenia Carlowi Streatorowi, to że niektórzy owszem uciekają w ciszę, inni zaś potrzebują dźwięków dla zagłuszenia swoich myśli i uczuć. A sama teoria o ciszofobach, mimo iż w mojej ocenie bardzo prawdziwa, nie jest niestety jedyną słuszną. To dobrze obrazuje rozbieżność w potrzebach ludzi. Może lepiej, że nie znamy tekstu magicznej kołysanki. Może to sprawia, że ludzkość jeszcze istnieje. 
Jak już pisałam "Kołysanka" to pierwsza książka Palahniuka jaką czytałam. Nie wiem, czy szybko zdecyduję się na kolejne. Mimo wszystko uważam, że to książka dobra. 

Chuck Palahniuk, Kołysanka, Wydawnictwo Niebieska Studnia, 2012

czwartek, 10 stycznia 2013

Astrid Lindgren "Latający szpieg czy Karlsson z dachu" audiobook


"Latający szpieg czy Karlsson z dachu" to kolejna, trzecia już część przygód zażywnego jegomościa o imieniu Karlsson. Ten niezwykle przystojny, dość tęgi mężczyzna w najlepszych latach, specjalista od wszystkiego, ma niezwykłe poczucie humoru i nieustanną chęć na psoty i figle. Dzięki znajdującemu się na jego plecach śmigiełku sprawnie porusza się on po Sztokholmie, wywołując przy tym nie lada sensację. Ku swemu nieszczęściu zostaje wzięty za Latającego szpiega, a za jego pojmanie wyznaczono nagrodę. Karlsson jednak niespecjalnie bierze sobie to zagrożenie do serca, tym bardziej, że rodzice jego najlepszego przyjaciela Braciszka wyjeżdżają na wakacje. Nie do końca wyobrażają oni sobie Karlssona w roli niańki, dlatego ich synem zaopiekować ma się ekscentryczny wuj Julius oraz zaprzyjaźniona z rodziną panna Cap. Ta sytuacja daje Braciszkowi i jego latającemu przyjacielowi nieograniczone wręcz możliwości psocenia. 
Tę książkę, jak i pozostałe z serii o Karlssonie wysłuchaliśmy z synem w interpretacji Edyty Jungowskiej. Tak, jak i przy poprzednich częściach bawiliśmy się przy tym świetnie. Pani Edyta ma niezwykły wręcz talent. Świetnie potrafi ożywić bajkowe postacie, nadając każdej z nich wyjątkowy charakter i świetnie oddając ich osobowość. Szelmowaty Karlsson w jej wykonaniu, to prawdziwe mistrzostwo. Głos pani Jungowskiej w połączeniu z muzyką ilustrującą opowieść dają niezwykle radosne, energetyczne połączenie. Słuchając Karlssona nie sposób się nie śmiać. 
Jak już wspominałam audiobooka wysłuchaliśmy dzięki uprzejmości sklepu Audeo.pl. Jeśli lubicie książki w takiej formie, to sklep ten przygotował dla Was niespodziankę w postaci darmowego audiobooka o przygodach Sherlocka Holmesa. Pobrać go można TUTAJ.  Miłego słuchania :)

Astrid Lindgren, Latający szpieg czy Karlsson z dachu, czyta Edyta Jungowska, Wydawnictwo Jung-Off-Ska, 2011


wtorek, 8 stycznia 2013

Monika Piątkowska "Życie przestępcze w przedwojennej Polsce"



Dwudziestolecie międzywojenne kojarzy mi się z pięknymi strojami, charakterystyczną muzyką i zachłyśnięciem się wolnością. Amerykańskie lata dwudzieste i trzydzieste bliżej poznać mogłam dzięki serialowi "Boardwalk empire". Niezwykła dbałość scenarzystów o szczegóły, staranne i wierne odtworzenie tamtego świata jest imponujące. Jeśli chodzi o ten czas w Polsce, to dwudziestolecie kojarzy się głównie z marszałkiem Piłsudskim, awangardowymi poetami i zawartymi we wspomnieniach wojenno-obozowych migawkach świata, który bezpowrotnie zniknął.  


Autorka książki "Życie przestępcze w przedwojennej Polsce" Monika Piątkowska pokazuje nam, że ten idealny świat ze wspomnień, wcale taki idealny nie był. W międzywojennej Polsce szalała przestępczość. Duże miasta były rajem dla wszelkiej maści złodziei. W dużych miastach i mniejszych miasteczkach istniał świetnie zorganizowany półświatek. Rządził się on swoimi prawami, miał swój kodeks, prawa, a nawet symbolikę. Podziemne "sądy" wydawały wyroki na zdrajców. Miały nawet swoje "więzienia". Dobrze zorganizowane bandy ściągały haracze i brutalnie zmiękczały opornych. Dla pieniędzy bito, porywano, gwałcono i mordowano. Nikt nie był bezpieczny. Kobiety do domów publicznych porywano wprost z ulicy. Wychodząc na ulicę trzeba było kurczowo trzymać torebkę. Jeśli myślicie, że na wsi było bezpieczniej, to jesteście w wielkim błędzie. Na wsiach nie panowały żadne prawa. Uzbrojone bandy napadały na domostwa, biły, bądź mordowały domowników, rabowały wszystko, co wpadło im w ręce. 


Wielki kryzys, umowy "śmieciowe" i problemy z utrzymaniem się dotykały wszystkich. Ubodzy panowie ratowali swój budżet oszustwami matrymonialnymi. Zabierali paniom posag, a potem znikali, zostawiając złamane serca,a nierzadko również pamiątkę w postaci ciąży. Porzucone narzeczone często popełniały samobójstwo (chociaż moją faworytką była panna, która wypaliła kwasem oczy niewiernemu narzeczonemu :)). Część pań również szukała ratunku na drodze przestępstwa. Wiele z nich zatrudniało się, jako służące i okradało pracodawców. Dla innych nie było innego wyjścia, jak ulica. Duża liczba prostytutek sprawiała, że cena za ich usługi była bardzo niska. Usługi swe oferowały w wynajętych pokojach, w których za zasłoną często spały dzieci gospodarzy. Nieco większym poważaniem cieszyły się girlsy, czy grandesy, bezlitośnie okradające pijaną ofiarę. 


W dwudziestoleciu międzywojennym ciężki był również los dzieci. Bieda, wielodzietność, ciąże pozamałżeńskie sprawiały, że wiele maluchów porzucano, bądź mordowano. Często padały ofiarą przestępstw na tle seksualnym. Niektórzy rodzice oddawali dzieci do pracy - robiono tak już z pięciolatkami. Mam pięcioletniego syna i nie mogę sobie nawet wyobrazić takiej sytuacji. 


Książka Moniki Piątkowskiej jest wspaniała. Przede wszystkim jest pięknie wydana. Zawiera mnóstwo zdjęć, które świetnie uzupełniają tekst. Pani Monika ma lekkość pióra. Barwnym językiem opowiada o tamtych czasach, ogólne fakty przeplata pikantnymi historiami kryminalnymi i ciekawostkami z dawnych lat. Często zdarza się, że w takich albumach tekst jest tylko uzupełnieniem zdjęć. W tym przypadku tak nie jest. W "Życiu przestępczym.." omówiono wyczerpująco niemal wszystkie aspekty życia półświatka. Staranność w omawianiu szczegółów, ilość ciekawostek i informacji składają się na niezwykłość tej pozycji. Cieszę się, że ją przeczytałam. Bardzo żałuję, że była pożyczona - bardzo chciałabym mieć ją na własność. Jestem przekonana, że kiedyś ją sobie kupię. 


Monika Piątkowska, Życie przestępcze w przedwojennej Polsce, Wydawnictwo Naukowe PWN, 2012

niedziela, 6 stycznia 2013

Daniel Patrick Brown "Piękna bestia. Zbrodnie SS-Aufseherin Irmy Grese"



Wojna to sprawa mężczyzn, tak się przynajmniej przyjmuje. Mało kto potrafi wyobrazić sobie młodziutką, drobną, wątłą i urodziwą dziewczynę, jako bezwzględną strażniczkę w obozie zagłady. Patrząc na jej uśmiechającą się z okładki twarz, trudno pojąć, że ta kobieta to sadystyczny, psychopatyczny morderca.
Irma Grese pochodziła ze skromnej rodziny. Jej ojciec był mleczarzem, a matka opiekowała się dziećmi. Ojciec był surowy i przejawiał skłonność do przemocy. Kiedy Irma była nastolatką jej matka popełniła samobójstwo. Dziewczynka nie mogąc znieść sytuacji w domu postanowiła się usamodzielnić. Podejmowała różne prace, ale w końcu uznała, że chce zostać pielęgniarką. Zatrudniono ją jako pomoc w sanatorium dla żołnierzy. Miała tam przygotowywać się do zdania egzaminu pielęgniarskiego. Kiedy nie udało jej się go zdać, zaczęła szukać dla siebie innej drogi.  Zdecydowała się na podjęcie służby pomocniczej SS. Stamtąd trafiła do  pobliskiego obozu dla kobiet Ravensbruck. Od tego momentu rozpoczął się proces przekształcania się skromnej dziewczyny w sadystyczną morderczynię. Proces ten zakończył się w Auschwitz-Birkenau.
Specyfika pracy w obozie wymagała odpowiednich predyspozycji psychicznych. Strażniczki słabsze, współczujące, czy okazujące litość były karane przez władze obozu i szykanowane przez współpracowników. Zabijano wszelkie objawy człowieczeństwa, za to kwitła brutalność, zezwierzęcenie, wszelkiego rodzaju dewiacje, w tym seksualne. Zachęcano służby obozowe do znęcania się nad więźniami i mordowania ich. Aby zagłuszyć oznaki sumienia dostarczano pracownikom duże ilości alkoholu. Strażniczki zaczęły swoiste zawody w okrucieństwie, przekraczały wszelkie granice. Tak też robiła młodziutka Irma. 
Grese marzyła o karierze gwiazdy filmowej. Myślała, że kiedy skończy się wojna będzie sławna. Miała ku temu predyspozycje. Więźniowie wiele mówią o jej niezwykłej urodzie. Twarz Irmy niczym nie ustępuje twarzom ówczesnych gwiazd filmowych. Kobieta była zawsze zadbana, staranne uczesana, pomalowana i pachnąca drogimi perfumami. Jej idealnie wyprasowany mundur pięknie podkreślał jej wspaniałą figurę. Jak to możliwe, że twarz takiej osoby w każdej chwili mógł wykrzywić grymas wściekłości. Jak to możliwe, że z zimną krwią mordowała napotkanych po drodze więźniów. 
Kiedyś trafiłam w sieci na blog poświęcony strażniczkom z Auschwitz. Wtedy pierwszy raz przeczytałam o Irmie Grese. Jej twarz na długo zapadła mi w pamięć. To niesamowite, że wiedząc o jej czynach spodziewałam się zobaczyć potwora, a zobaczyłam uśmiechniętą 22-latkę. Uroda Irmy budziła wiele sensacji. Dzięki niej wyróżniała się ona z tłumu więźniarek. Starano się dopisać do niej wątek romantyczny - twierdzono, że angielski kat Albert Pierrepoint, który miał być wykonawcą wyroku na strażniczkach, zakochał się w Irmie i próbował ulżyć jej w momencie śmierci. Według Daniela Patricka Browna nie jest to prawda. 
Przyznaję, że po książce "Piękna bestia" spodziewałam się więcej. Życiorys Irmy Grese nie był może bardzo bogaty, ale z pewnością interesujący. Można było na tej podstawie stworzyć bardzo ciekawą książkę. Danielowi Patrickowi Brownowi nie do końca się to udało. Z drugiej jednak strony, to działalność Grese w Auschwitz jest wystarczająco przerażająca, nie wymaga specjalnej oprawy. 
Kiedyś zastanawiano się, jak to możliwe, żeby kobiety były tak okrutnie. Winę zrzucano na mordercze skłonności jednostki. Patrząc jednak na wydarzenia, które miały miejsce wielokrotnie od czasów wojny wiemy, że to nie jest tak do końca prawda. Przeprowadzony przez profesora Zimbardo eksperyment stanfordzki pokazuje, że zło tkwi w każdym z nas. Niechlubnym dowodem na to może być sprawa tortur w  więzieniu Abu Grahib. Czy jedna ze sprawczyń - 22-letnia Amerykanka Lynndie England tak bardzo różni się od 22-letniej Irmy Grese? Na to pytanie każdy musi odpowiedzieć sobie sam.

Daniel Patrick Brown, Piękna bestia. Zbrodnie SS-Aufseherin Irmy Grese, Wydawnictwo Replika, 2012
Recenzja dla Szczecinczyta.pl

piątek, 4 stycznia 2013

Sylwia Chutnik "Cwaniary"


Halina Żyleta jest ciężarną, młodą wdową. Jej chłopak Antek został brutalnie pobity. W wyniku odniesiony ran zmarł. Od tego czasu Halina sporo czasu spędza na cmentarzu, gdzie zdecydowanie wyróżnia się wiekiem i strojem. Ilość tatuaży na jej rękach sprawia, że wdowia społeczność patrzy na nią dość nieufnie. Dziewczynie zupełnie to nie przeszkadza. Codziennie odwiedza swojego Antka. 
Antek był postacią niezwykłą. Ten wytatuowany bojownik o sprawiedliwość spędzał wieczory nie przed telewizorem, ale na biciu tych, którzy sobie na to zasłużyli. Nigdy nie bił przypadkowych osób, zawsze wiedział kto znajduje się na jego czarnej liście. Teraz, kiedy go zabrakło, Halina przejęła jego niewdzięczną pracę. Wieczorami wyrusza wraz z przyjaciółką Celiną Cios na łowy. Te bójki, ten moment, kiedy skrwawione ofiary padają na ziemię, to jedyny moment, w którym Halina prawie czuje, że żyje. Ale prawie robi wielką różnicę...
Dziewczyny starannie wybierają swoje ofiary. Nie znoszą niesprawiedliwości, razi je oszustwo i zdrada. W ich kodeksie honorowym nie ma miejsca pobłażanie. Biją głównie mężczyzn, ale kobiety, które nie szanują innych kobiet (szczególnie te, które odbierają innym partnera), też mogą trafić pod ich pięści. Czasem pomaga im Bronka. Ta szanowana prawniczka szczególnie nie lubi chamstwa w komunikacji miejskiej. Nocami zamienia swoje luksusowe auto na autobus i tam oczyszcza świat z pijaków i łobuzów. Te nocne wycieczki pozwalają jej na chwilę zapomnieć o zżerającym jej ciało raku - podstępnym wrogu, którego nie jest w stanie siłą wypędzić ze swojego ciała. 
Jest też Stefa Karwowska - właścicielka salonu kosmetycznego, a prywatnie kochana małżonka typu worek bokserski. Bita i upokarzana przez swojego męża snuje fantazje na temat zabójstwa. Układa misterny plan. Niestety porywcze koleżanki odbierają jej całą przyjemność. Po ich interwencji małżonek Karwowski nigdy już nie uderzy Stefy. 
Cała czwórka, wspomagana przez dwóch szaleńców i babcię Haliny - weterankę Powstania Warszawskiego ma do wykonania zadanie dużo większej wagi. Muszą się rozprawić z nieuczciwym deweloperem, który nieczystymi metodami próbuje uzyskać tereny pod budowę swoich biurowców. 
Język Sylwii Chutnik, jak i wybór Warszawy na bohatera powieści od razu kojarzy się z Tyrmandem. W "Cwaniarach" to miasto właśnie jest na pierwszym planie. W teście pojawia się dość sentymentalny obraz dawnej Warszawy, a już sam tytuł łączy urocze panie z piosenkami Grzesiuka i folklorem czerniakowskim. Na okładce wyczytałam, że książka ta napisana jest w konwencji łotrzykowskiej. Nie jestem o tym do końca przekonana. Bohaterki miały być silnymi kobietami, a ja nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że tym całym biciem koiły one tylko własny ból. Tak, jak nastolatki w depresji kaleczą się żyletkami, tak ta czwórka pań  (no może oprócz Stefy) szukała ukojenia w bójkach. Uderzenia i rany poniesione w walce pozwalały im na chwilę zapomnieć o bólu psychicznym. 
"Cwaniary" to pierwsza książka Sylwii Chutnik jaką przeczytałam.Bardzo mi się podobała, chociaż tak kwiecisty styl pisania bywa męczący. Autorka zawarła w niej wiele bardzo celnych spostrzeżeń, a kilka jej powiedzeń na pewno zagości na stałe w moim słowniku. Teraz chętnie przeczytam tak chwalony "Kieszonkowy atlas kobiet". Mam nadzieję, że będzie jeszcze lepszy niż opowieść o Halinie Żylecie i jej przyjaciółkach. 

Sylwia Chutnik, Cwaniary, Świat Książki, 2012

czwartek, 3 stycznia 2013

David Cesarani "Eichmann. Jego życie i zbrodnie"


Są zbrodnie, tak potworne, że trudno je sobie nawet wyobrazić. Są ludzie-potwory, którzy szukają na swe czyny racjonalnego wyjaśnienia. Próbują usprawiedliwić się przed całym światem i przede wszystkim przed sobą. Nikt nie lubi czuć się zły. 
Kim był Adolf Eichmann? Czy był zwykłym urzędnikiem, trybikiem w machinie zbrodni? Szaraczkiem, który potulnie wykonywał rozkazy demonicznych przełożonych? Czy życie jego i jego rodziny było zagrożone w przypadku, kiedy odmówiłby wykonania poleceń? A może całkiem przeciwnie - może był pragnącym władzy antysemitą. Władcą życia i śmierci milionów ludzi. Osobą zarządzającą nazistowską machiną śmierci.
Kilka lat temu czytałam książkę Hannah Arendt "Eichmann w Jerozolimie". Arendt była dziennikarką, po studiach z filozofii. Jadąc w 1961 roku do Jerozolimy na proces Adolfa Eichmanna postawiła tezę o banalności zła. Słuchając i obserwując oskarżonego szukała potwierdzenia tej tezy. W swojej książce opisała ona go jako niebyt rozgarniętego, szarego człowieka, konformistę, który dziwnym zrządzeniem losu odpowiadał za deportacje i mordowanie Żydów europejskich. Kiedy cały świat spodziewał się  w Eichamannie zobaczyć potwora, Arendt pokazała pozbawionego charakteru urzędnika. Jej książka na wiele lat ugruntowała taki właśnie wizerunek nazisty. 
Z tezami Arendt nie zgadzało się wielu historyków. Twierdzili oni, że wprawdzie "Eichmann w Jerozolizmie" nie jest pozbawiony warstwy sentymentalnej, to jednak jego wartość historyczna jest niewielka. Znany brytyjski historyk żydowskiego pochodzenia David Cesarani postanowił zmierzyć się ze stworzoną przez Arendt legendą i napisał książkę "Eichmann. Jego życie i zbrodnie". Dzieło Cesaraniego jest niezwykłe drobiazgowe i dokładne pod względem faktograficznym. Autor sprawnie rozprawia się w niej z wieloma mitami dotyczącymi Eichmana np. z tezą o jego tragicznym, traumatycznym dzieciństwie. Przedstawiona przez niego postać niewiele ma wspólnego z tezami Hannah Arendt. Eichmann u Cesaraniego jest inteligenty, uzdolnionym i pracowitym człowiekiem sukcesu. Starannie wybiera on swoje ścieżki sukcesu i je realizuje. Niczego nie pozostawia przypadkowi. Widzimy też jak nazistowski "wyścig szczurów" zmienia młodego, prężnego menadżera w masowego mordercę. 
Czytając książkę Hannah Arendt dużo myślałam o narodzie żydowskim. Zastanawiałam się, zgodnie z zamierzeniem autorki, nad tym, jak wielki naród mógł pozwolić tak się potraktować. Jak to możliwe, ze duże grupy Żydów, zamiast wzniecić bunt, potulnie szły do gazu. Jaka była reakcja świata na tragedię, jaką całemu narodowi zgotowali naziści . 
Książka Cesaraniego spowodowała u mnie całkowicie inne przemyślenia. Ten autor skupił się nie na ofiarach, a na katach. Wiedziałam oczywiście o tym, co robili naziści. Wiedziałam też jaka w tym dziele zniszczenia była rola Eichmanna. Mimo tego nagle uderzyła mnie jedno - jak to możliwe, że człowiek, przychodzi do pracy i tam kieruje zagładą całego narodu? Jak można, siedząc za biurkiem, spokojnie planować i organizować transporty Żydów z całej Europy? Jak to możliwe, ze w obliczu klęsk na froncie, dla kogoś najważniejsze może być wymordowanie tylu Żydów, ile to tylko możliwe, ile się da przed ostateczną klęską. Jak można nie mieć w sobie ani grama człowieczeństwa?
Eichmann źle znosił udział w egzekucjach. Zdecydowanie wolał pracę w "białych rękawiczkach", za biurkiem, przy herbacie. Nie wiem, jak mógł z tym żyć. 
Książka Cesaraniego jest bardzo sprawnie napisana i świetnie się ją czyta (książkę Arendt, z którą autor polemizuje również czyta się bardzo dobrze). Nie jestem historykiem i nie mam takiej wiedzy, która pozwoliłaby mi na weryfikację zawartych w "Eichmannie" faktów. Jedno, co rzuciło mi się w oczy, to dość niefortunne sformułowanie, z którego wynika, że w latach 1939-40 Szczecin leżał na terenach Polski (str. 371). Mnie, rodowitą szczeciniankę, stwierdzenie takie kłuje w oczy. Powtarza się ono w tekście dwa, albo trzy razy. Myślę, że wynika to z uproszczenia myślowego tłumacza, bądź redaktora. 
"Eichmann. Jego życie i zbrodnie" to książka bardzo dobra. Polecam.

David Cesarani, Eichmann. Jego życie i zbrodnie, Replika 2012
Recenzja dla Szczecinczyta.pl

środa, 2 stycznia 2013

Maria Nurowska, Wybór Anny


Do tej pory znałam tylko jedną książkę Marii Nurowskiej - "Drzwi do piekła". Przeglądając w bibliotece inne książki tej autorki, trafiłam na "Wybór Anny". Wtedy jej nie wypożyczyłam, a kiedy przyszłam do biblioteki po raz kolejny, to książki tej już nie było. Później, za każdym razem zaglądałam na półkę z "Nurowską", żeby sprawdzić, czy już jest. No i w końcu przed świętami wróciła. 
Anna Łazarska ma poukładany świat. Ma 40 lat, jest znaną skrzypaczką. Jest rozwiedziona i jedyną bliską jej osobą jest ojciec - Włodzimierz Łazarski. Zdystansowanie i chłód uczuciowy ojca sprawiły, że Anna od zawsze szukała jego aprobaty. Nawet kiedy dorosła, wszystkie jej decyzje miały jedno kryterium - zadowolenie taty. Kiedy starszy pan zapada na zdrowiu, córka bez chwili wahania podejmuje opiekę nad nim. Przypadkowo odnajduje w szufladzie ojca zapiski z czasów okupacji niemieckiej. Zaintrygowana czyta je. To moment, w którym spokojny, stabilny świat Anny znika. Kobieta traci to, co najważniejsze - swoją tożsamość. 
Anna naprawdę nazywa się Miriam Zarg. Jest Żydówką, którą rodzice widząc zbliżającą się śmierć, porzucili pod murem getta. Mieli nadzieję, że ktoś uratuje dziewczynkę. Pomocy dziecku udzielił Włodzimierz Łazarski. To, co początkowo ma być chwilowym ukryciem dziecka, z czasem staje się sytuacją stałą. Miriam, już jako Anna, wychowuje się jako córka Włodzimierza. Nagle okazuje się, że kobieta ma rodzinę. Ma dziadka i siostrę. Jak odnaleźć się w nowej sytuacji? Jak odbudować swoją tożsamość? Jak odkryć kim się jest naprawdę? Anna wyrusza w trudną drogę do poskładania swojego świata. 
Historię Anny poznajemy dzięki niemieckiemu dziennikarzowi Hansowi Benkowi. To on snuje opowieść o poszukiwaniu siebie. Opowieść utkaną z wywiadów z Anną, zapisków jej ojca, listów od siostry. Taki sposób narracji jest początkowo męczący. Składanie tych fragmentów w jedną opowieść porównać można do sytuacji Anny, która z fragmentów zapisków ojca, z opowieści dziadka, czy listów od siostry próbuje na nowo złożyć siebie. Każdy kolejny klocek w jej układance - podobieństwo do siostry, czy talent muzyczny, odziedziczony po ojcu mają zagnieździć ją w nowym życiu, ale jedynie oddalają ją od ojca. Ojciec był jedynym stałym lądem, teraz oczekuje się od niej, że porzuci swój bezpieczny azyl. Może Anna sama stawia sobie zbyt wysoko poprzeczkę, może zbyt wiele od siebie oczekuje? Czy da się pogodzić dwie tożsamości, czy trzeba wybrać tylko jedną z nich?
Powieść "Wybór Anny" była wydana w 1989 roku pod tytułem "Postscriptum". Maria Nurowska do stworzenia jej wykorzystała prawdziwą historię. Książka ta z pewnością nie jest lekturą lekką. Autorka umieściła w niej rzeczy tak drastyczne, tak straszne historie z czasów wojny, że trudno przejść nad nimi do porządku dziennego. Do tego sposób narracji, jaki wybrała autorka sprawia, że nie jesteśmy na nie gotowi, pojawiają się niespodziewanie i tak też znikają. Zmiana formy opowieści nie pozostawia nam czasu na ochłoniecie. 
"Wybór Anny" to książka bardzo dobra. Teraz już mam pewność, że przeczytam wszystkie powieści tej autorki. Dobrze, że jest ich w mojej bibliotece sporo. 

Maria Nurowska, Wybór Anny, Wydawnictwo W.A.B., 2010

wtorek, 1 stycznia 2013

stosik styczniowy


Święta już za nami, a to oznacza koniec urlopu i zdecydowanie mniej czasu na czytanie. Szczerze mówiąc, to moja świąteczna lektura nie była zbyt urozmaicona - czytałam "Piękną bestię" i biografię Adolfa Eichmanna. Teraz mam ochotę na pisarzy polskich. Oto mój stosik na styczeń, ale na ile znam siebie, to te moje plany stosikowe zostaną zakłócone przez książki nieplanowane :)
A ponieważ dziś jest pierwszy dzień nowego roku, to chciałabym Wam życzyć spełnienia marzeń, radości z życia, miłości, wiary w siebie, no i oczywiście całego mnóstwa książek, przyjemności czytania i czasu, czasu, czasu :)